Opublikowano: 1 maja 2024
W dzisiejszych czasach dla wielu miesiączkujących osób śledzenie cyklu jest równie proste jak stuknięcie palcem w telefon. Aplikacje śledzące cykl menstruacyjny rozpowszechniły się w rozwiniętym świecie Zachodu w 2015 roku, gdy wypuszczono pierwszą wersję Apple Health. Bo i czemu nie? To, co kiedyś było zgadywanką – a wśród bardziej zorganizowanych z nas tajemniczym systemem kropek albo dat zaznaczanych w kalendarzu – mieści się teraz w jednej milisekundzie pracy skomputeryzowanego algorytmu.
Publikujemy fragment książki “Macica. Opowieść o naszym pierwszym domu” Leah Hazard, która ukazała się w Wydawnictwie Czarne.
Nietrudno zrozumieć, dlaczego w ostatnim dziesięcioleciu stworzono liczne apki śledzące cykl menstruacyjny ani dlaczego ściągano je setki milionów razy. Nietrudno zrozumieć, jak atrakcyjna jest perspektywa, że nigdy więcej nie zaskoczy nas niespodziewane krwawienie albo możliwość wyznaczenia płodnych dni w połowie cyklu.
Zainteresowanie kobiet przewidywaniem i rozumieniem swoich cyklów menstruacyjnych – czy to dla wygody, czy to w związku z poczęciem – z całą pewnością jest równie stare jak samo miesiączkowanie. Wyobraźcie sobie pierwszą mieszkankę jaskini, która poczuła charakterystyczny ból brzucha, a potem zauważyła smugę krwi po wewnętrznej stronie uda, albo członkinię nomadycznego plemienia, która spostrzegła, że jej krwawienia ustały, akurat gdy jej ciało zaokrągliło się w oczekiwaniu na dziecko. Ludzka natura jest ciekawska i poszukuje prawdy.
PACIORKI NA SZNURKU
Dlaczego zatem miałoby nie być kalendarzyków menstruacyjnych, takich jak to starannie ponacinane poroże pokazane przez profesorkę Sandi Toksvig? Można by je nawet nazwać pierwszymi apkami śledzącymi miesiączkę. Niestety, większość wczesnych śladów dokumentujących życie reprodukcyjne kobiet zaginęła albo padła ofiarą zaniedbania – bądź, jak sugeruje Toksvig po wysłuchaniu wspomnianego wykładu, została błędnie zinterpretowana – przez historyków i antropologów. Jednak każdemu, kto kiedykolwiek poczuł niespodziewanie krew na bieliźnie i żałował, że tego nie przewidział, pomysł, że pierwsze kobiety nie były zainteresowane śledzeniem swojego cyklu, wydaje się o wiele bardziej nieprawdopodobny niż odwrotna ewentualność.
Najlepszym sposobem zbliżenia się do prawdy o tych pierwszych osobach miesiączkujących może być przyjrzenie się zwyczajom rdzennej ludności stosującej praktyki obecne od dawna i stosunkowo mało zmienione wskutek nastania nowoczesnej techniki. Jon Abbink, holenderski historyk i antropolog, w przeprowadzonym w 2015 roku badaniu młodych kobiet z plemienia Suri w południowo-zachodniej Etiopii, stwierdził, że „dziewczęta z plemienia Suri śledzą swój cykl menstruacyjny, licząc dni za pomocą małych supełków i paciorków na sznurkach, gdzie każdy supełek i każdy paciorek oznacza etapy cyklu […]. Noszą te sznurki pod skórzanymi spódnicami i rozplątują co miesiąc pierwszego dnia krwawienia”. Proste, dyskretne, przenośne i precyzyjne: najwyraźniej dziewczęta z plemienia Suri śledzą swoje okresy w sposób odpowiadający ich potrzebom i dostępnym środkom. Ogólnie rzecz biorąc, historia nie potrafi nam powiedzieć, jak wiele innych grup autochtonicznych kobiet stosowało podobne metody, ale trudno sobie wyobrazić, by praktyki plemienia Suri były takie wyjątkowe.
APLIKACJE ŚLEDZĄCE MENSTRUACJE. ZROZUMIEĆ SWOJE CIAŁO
Znacznie łatwiej zdobyć dowód popularności współczesnych apek śledzących menstruację: wiele z nich umożliwia zapisywanie informacji o nastroju, śnie, poziomie bólu, aktywności seksualnej i licznych innych wskaźnikach, a nie jedynie zwyczajne przewidywanie krwawienia. Niedawno oszacowano, że dwie z najbardziej popularnych aplikacji, Flo i Clue, mają odpowiednio sto milionów i dwanaście milionów aktywnych użytkowników w miesiącu i przewiduje się, że w 2025 roku wartość globalnego rynku aplikacji śledzących menstruację wyniesie pięćdziesiąt milionów dolarów. Przeprowadziłam nieformalny sondaż wśród osób korzystających z mediów społecznościowych i na pięciuset dziewięćdziesięciu trzech respondentów (prawie wyłącznie w przedziale wiekowym od osiemnastego do czterdziestego piątego roku życia) siedemdziesiąt dwa procent oznajmiło, że korzysta z apki śledzącej menstruację, a wiele osób oświadczyło, że lubią przewidywać krwawienie, by lepiej przygotować się do pracy, że doceniają możliwość śledzenia objawów endometriozy czy też związanych z cyklem wahań nastroju albo że lubią wiedzieć, kiedy mają dni płodne, by móc zwiększyć szanse na poczęcie albo go uniknąć.
Stacey, dwudziestodziewięcioletnia pielęgniarka środowiskowa ze Szkocji, wyjaśniła, w jaki sposób taka aplikacja poprawiła wiele obszarów jej życia: Śledzę miesiączkę i temperaturę ciała. Nie stosuję antykoncepcji hormonalnej od jakichś siedmiu lat. Czuję, że bardzo dobrze znam swój cykl: wiem, jaki mogę mieć nastrój, kiedy mogę sobie pozwolić na większą pobłażliwość w diecie, kiedy dźwigać ciężary albo robić więcej ćwiczeń kardio.
Według Stacey – oraz wielu innych uczestników sondażu, którzy mieli takie same spostrzeżenia jak ona – apka zapewniła jej lepsze zrozumienie codziennego funkcjonowania ciała (oraz jego dysfunkcji). Oceniając ekonomiczny potencjał apek śledzących menstruację, profesor Alnoor Bhimani z London School of Economics twierdzi, że ich największy urok polega na tym, że odczarowują proces, który skądinąd jest konceptualnie „brudny”. „Co istotne – pisze on – obliczenia skupione na krwi menstruacyjnej mogą dostarczyć rzetelnych informacji o ciele kobiety. Ujęcie ilościowe dezynfekuje brud, który tkwi w rzeczy wistości przedmiotu ujmowanego ilościowo […]. Dane odkażają to, co być może zaczęto uważać za nieczyste”. Sugerowanie, że kobiety tak bardzo zinternalizowały zakorzenioną w społeczeństwie stygmatyzację menstruacji, że zwróciły się w stronę apek, aby dokonać „oczyszczenia”, jest prowokujące, lecz wielu respondentów mojej ankiety faktycznie docenia porządek, jaki te aplikacje zaprowadziły w ich życiu. Często stosowali przy tym takie słowa jak „radzić sobie”, „przewidywać”, „planować” oraz – najczęściej – „kontrolować”.
Caoilin, dwudziestosiedmioletnia windykatorka z Irlandii, opisała ulgę, jaką odczuła, gdy odkryła apkę potrafiącą śledzić i przewidywać jej nieregularne okresy: „Nareszcie poczułam, że mam jakąś kontrolę i że pierwszy raz rozumiem swoje ciało”.
Dla takich użytkowników jak Caoilin technika uładziła skomplikowaną sferę miesiączkowania, wprowadzając porządek do czegoś, co było chaotycznym albo trudnym do opanowania doświadczeniem. Nareszcie kontrolę sprawuje kobieta, a nie jej macica.
CZY MOJE DANE SĄ BEZPIECZNE?
Ta umożliwiona przez technikę autonomia nie jest jednakwolna od wad. W bardzo współczesnym przejawie starego porzekadła, że „nie ma nic za darmo”, apki śledzące menstruację są tylko tak precyzyjne, jak dane wprowadzane przez miesiączkującą osobę. Bhimani opisuje użytkowników jako „prosumentów”, zwracając uwagę, że prosument musi podawać osobiste dane, by otrzymać algorytmicznie wyliczone informacje, i że im więcej ich podaje, tym więcej otrzymuje. Osoba sumiennie wprowadzająca datę rozpoczęcia, czas trwania i obfitość swojej miesiączki wraz z wszelkimi towarzyszącymi jej objawami w czasie krwawienia i w pozostałej części miesiąca, wykorzysta aplikację znacznie lepiej niż ktoś, kto uzupełnia dane sporadycznie. Same programy śledzące odzwierciedlają tę zależność i zachęcają do sumienności: na przykład szczegółowe dane wprowadzane do Clue nagradzane są wyskakującym okienkiem z zapewnieniem, że „Clue jest coraz inteligentniejsze”.
Apki stają się inteligentniejsze, czyli przechowują i analizują więcej danych o użytkownikach i ich macicach. Ponieważ jednak wiele apek zbija kapitał na tej transakcji, pobierając wyższe opłaty za bardziej zaawansowane funkcje i treści, utowarowienie macicy i jej funkcji wywołuje poważne pytania natury etycznej.
W Stanach Zjednoczonych nie ma wymogu, by apki śledzące menstruację działały zgodnie z ustawą federalną o przenoszeniu ubezpieczeń zdrowotnych i odpowiedzialności za nie (Health Insurance Portability and Accountability Act, HIPAA), czyli daleko idącymi przepisami o ochronie prywatności, które regulują korzystanie z danych osobowych w kontekście związanym ze zdrowiem. W Europie ściślejszą kontrolę gromadzenia i udostępniania danych gromadzonych przez aplikacje wprowadzono dopiero niedawno, w 2018 roku, za pośrednictwem rozporządzenia o ochronie danych osobowych (RODO). Ta większa kontrola nie wzięła się znikąd: w 2019 roku dochodzenie przeprowadzone przez organizację Privacy International z siedzibą w Wielkiej Brytanii wykazało, że apki MIA Fem i Maya udostępniały Facebookowi dane osobowe, nie uzyskawszy na to stosownej zgody. Mniej więcej w tym samym czasie Flo zawarło ugodę z Federalną Komisją Handlu twierdzącą, że przedsiębiorstwo wprowadza użytkowników w błąd i bezprawnie udostępnia informacje firmom Facebook i Google.
Nawet dziś możemy nie być świadomi, w jaki sposób wykorzystuje się i gromadzi nasze
dane. Niektórzy, tak jak Stacey, nie mają raczej nic przeciwko temu. Pielęgniarka pisze: „Wszystkie moje sto urządzeń jest ze sobą połączonych i prawdopodobnie należę do pokolenia ludzi, którzy bez zastanowienia udostępniają osobiste informacje. O ile wiem, [moja apka śledząca menstruację] ma przystępnie opisaną politykę prywatności, ale nie mogę powiedzieć, że poświęciłam temu dużo uwagi”. Inni, próbując rozszyfrować zawiłości gromadzenia danych, mogą być zadziwieni przedstawionymi wyjaśnieniami, które niekiedy brzmią tajemniczo. Na przykład w poście na oficjalnym profilu Clue na Twitterze czytamy: „Wszystko, co śledzisz w Clue, jest bezpiecznie przechowywane w naszym back-endzie”. Choć oświadczenie wyraźnie ma na celu uspokojenie użytkowników, spokój zależy od tego, czy ci użytkownicy rozumieją koncepcję bezpiecznego przechowywania danych i jej ufają albo czy umieją zidentyfikować „back-end” aplikacji.
Aby rozwiać wątpliwości, postanowiłam udać się prosto do źródła, którym w tym wypadku jest twórczyni apki. Ida Tin, współzałożycielka Clue, rozmawiała ze mną, siedząc w swoim berlińskim mieszkaniu, i po obowiązkowej pogawędce na temat konfliktu obowiązków domowych i zawodowych w czasie pandemii odniosła się do dylematu tkwiącego w samym sercu branży śledzenia menstruacji.
– Poufność danych jest superważna – mówi. – Prosimy ludzi, by udostępniali nam swoje miesiączki i dane. I codziennie dużo myślimy o tym, jak należy to szanować i jak budować zaufanie. – Odpowiadając na pytanie o pewne mniej akceptowalne sposoby wykorzystania danych konsumentów, Ida przyznaje:
– To olbrzymi problem w branży apek i gdyby ludzie wiedzieli, jak niektóre przedsiębiorstwa zarabiają pieniądze, prawdopodobnie nie chcieliby korzystać z ich produktów. Dlatego mają obawy związane z prywatnością, moim zdaniem słusznie – wiele podmiotów wykorzystuje dane w nieetyczny sposób. – Ida dodaje nawet, że zastanawia się, czy używanie danych związanych z miesiączkowaniem w ogóle jest etyczne. – Wiesz, temu wszystkiemu towarzyszy ważne pytanie o to, czy należy angażować technikę w tak intymną sferę życia.
Może i Clue oraz jego konkurencja stają się „inteligentniejsi”, ale jakim kosztem? Ida przyznaje, że technika wykorzystująca osobiste dane – nie zawsze w uprawniony sposób – może być kłopotliwie niezrozumiała dla osób, które na niej polegają.
– Myślę, że byłoby wspaniale, gdyby wprowadzono jakiegoś rodzaju certyfikaty, coś w stylu „dobrych praktyk w dziedzinie danych”, ponieważ przeciętny użytkownik właściwie nie jest w stanie poruszać się w temacie sposobów wykorzystywania danych. To tam, w całej tej mistycznej chwale, znajduje się „back-end”.
CO MOGĄ ZROBIĆ DLA NAS APLIKACJE ŚLEDZĄCE CYKL?
Choć nie da się zaprzeczyć, że warte wiele milionów apki w rodzaju Clue muszą w pewnym momencie nastawić się na zysk, Ida chętnie zwraca uwagę na to, że gromadzenie i analizowanie danych przez jej firmę przyniosło już ważne informacje o zdrowiu kobiet. Możliwe, że takie objawy jak nietypowy ból albo nieregularne krwawienie szybciej wzbudzą
niepokój, gdy zobrazuje je apka.
– Zgromadziliśmy mnóstwo takich historii w swojej bazie –chwali się Ida. – Różne osoby mówią, że udało im się wcześnie wykryć raka, domyśliły się, że są w ciąży pozamacicznej, albo odkryły coś innego, co zagrażało ich życiu.
– Stworzyliśmy już algorytm nie do diagnozowania, lecz do wykrywania wzorców zespołu policystycznych jajników, w czym pomógł nam uznany badacz z Uniwersytetu Bostońskiego – mówi Ida. – Na razie algorytm nie jest zbyt aktywny w apce, ale może z niego powstać coś znacznie większego. Prawdopodobnie moglibyśmy zrobić coś podobnego dla endometriozy albo innych schorzeń, których jeszcze nie znamy.
Ida dodaje, że docelowo wyobraża sobie przyszłość, w której aplikacje śledzące menstruację będą mogły pomagać ludziom w kontrolowaniu i rozumieniu ich zdrowia reprodukcyjnego oraz łączyć to zrozumienie z dostępem do odpowiedniej opieki medycznej.
– Myślę, że posiadanie zestawu danych z dłuższego okresu naprawdę ma moc, której w zasadzie jeszcze nie użyliśmy na poziomie konsumenckim. To zupełnie jakby pójść do lekarza i powiedzieć: „Proszę spojrzeć, oto pełen obraz moich danych, mój pejzaż. Zmierzam w tym kierunku”. I według mnie to jest bardzo atrakcyjne: aby każdy miał poczucie, że spogląda na ten pejzaż swojego zdrowia. To chyba nasza obietnica. Byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli pomóc ludziom poruszać się w tej sferze w ciągu całego ich życia.
Ostatecznie dopiero się okaże, czy aplikacje śledzące menstruację będą działać na rzecz dobra – oferując użytkownikom lepsze zrozumienie wszystkich funkcji macicy, od płodności i poczęcia po chorobę – czy raczej chęć zysku zdominuje i stłumi wszelką altruistyczną motywację.
Podobnie jak bardzo wiele innych dziedzin zdrowia ginekologicznego, apki te są niestety rzadko badane: tylko w jednym przeglądzie poddano kompleksowej analizie dane związane z korzystaniem z nich – na sześćset pięćdziesiąt cztery artykuły zaledwie osiemnaście było wystarczająco rzetelnych, by spełnić kryteria badaczy. Można było wyciągnąć tylko jeden pewny wniosek: „Brakuje niezwykle ważnej debaty oraz zaangażowania w rozwój, ocenę, sposoby wykorzystania i uregulowanie prawne aplikacji związanych z płodnością i menstruacją”.
Na koniec raportu recenzenci stwierdzają z monumentalną powściągliwością: „Zwraca się uwagę na niedostatek rzetelnych badań oraz nieuwzględnianie w nich zarówno osób zawodowo zajmujących się zdrowiem reprodukcyjnym, jak i użytkowników”. Back-endy apek śledzących rozrastają się z minuty na minutę, puchnąc od skwapliwie dostarczanych, niekończących się danych, lecz dopóki badania nie dogonią postępu tej branży, posiadane przez nas informacje o samych aplikacjach będą frustrująco ograniczone.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.