Antyprzemocowa linia pomocy +48 720 720 020

Wpłać darowiznę dla SEXEDPL

LIBIDO W ZWIĄZKU. KIEDY JEDNO CHCE CZĘŚCIEJ, A DRUGIE RZADZIEJ

Mikhail Nilov

Tematy naszej książki wypływają wprost z doświadczeń naszych pacjentów. Rozmawiamy o tym, o czym chcą z nami rozmawiać kobiety, mężczyźni i osoby niebinarne, które siadają na naszej kanapie. Wsłuchujemy się w doświadczenia osób reprezentujących całe spektrum płciowych i seksualnych odmienności, dlatego wierzymy, że doświadczenia opisane w książce będą uniwersalne dla tych, którzy ją czytają – tłumaczą we wstępie do książki “Sztuka bycia razem” psychoterpeuci seksualni Agata Stola i Robert Kowalczyk. Publikujemy fragment tej książki poświęcony różnicom libido w związku oraz sposobom, dzięki którym można ponownie rozpalić seksualny żar w długoletniej relacji.

KIEDY JEDNO CHCE BARDZIEJ, A DRUGIE MNIEJ

Dawid Krawczyk: Co to znaczy, że ktoś potrzebuje dużo seksu, a ktoś inny mało? Ile to jest dużo?

Robert Kowalczyk.: Pewnie chciałbyś usłyszeć liczbę stosunków…

Agata Stola.: …na tydzień albo na dzień.

Trzy razy w tygodniu? Pięć razy? A może siedem? Dwa razy dziennie to już chyba byłoby dużo, prawda?

R.: Jeśli pytasz o to, jak często Polki i Polacy uprawiają seks, to odpowiedź brzmi dwa razy w tygodniu – a przynajmniej tak deklarują osoby w wieku osiemnastu-pięćdziesięciu lat zapytane przez prof. Zbigniewa Izdebskiego. Czy w takim razie, jeśli uprawiasz seks trzy razy w tygodniu, to już jest dużo, a jak raz na tydzień, to mało? Weźmy też pod uwagę normy kulturowe, w końcu nie od dziś kultura podpowiada, że mężczyzna zawsze ma ochotę i zawsze jest gotowy, a kobieta w ogóle nie powinna przyznawać się do tego, że ma ochotę na seks – oczywiście trochę ironizuję i wyolbrzymiam to, jak widzimy kwestie popędu w naszej kulturze, ale nie odbiegam jakoś daleko od tego, co potrafią mówić nasi pacjenci.

A jak sprawę popędu widzi seksuologia? Są jakieś widełki, w których umieszcza się mały, średni, duży popęd?

R.: W klasyfikacji norm i zaburzeń wyróżniamy dwa zjawiska. Nadmierny popęd seksualny oraz brak popędu. To drugie łatwiej zdiagnozować – pacjent po prostu nie odczuwa ochoty na seks. Takie deklaracje słyszymy najczęściej w gabinecie.

A.: Jeśli przyjmujemy, że aseksualność rozumiemy jako czwartą orientację, to kwestia popędu seksualnego staje się bardziej skomplikowana. My z Robertem podchodzimy do każdego przypadku indywidualnie, patrzymy na osoby, które do nas przychodzą, z różnych perspektyw, przyjmujemy, że para funkcjonuje według własnego systemu norm, który mierzony jest m.in. zadowoleniem z liczby stosunków na tydzień.

A nadmierny popęd? Jak często musi domagać się rozładowania, żeby był nadmierny?

R.: Najprostsza odpowiedź to zbyt często.

Robercie, bardzo cię proszę. Podasz tę liczbę?

R.: Nie podam, bo w kryteriach diagnostycznych jej nie ma. Medycyna nie określa tego, czy jest to raz w tygodniu, raz dziennie, czy dziesięć razy dziennie. O nadmiernym popędzie możemy mówić wtedy, kiedy dochodzi do zmiany w jego odczuwaniu oraz prowadzi on do subiektywnego cierpienia pacjenta. Żeby być jeszcze bardziej precyzyjnym, to dodam, że pacjent nie może mieć żadnych innych chorób i dysfunkcji, które tłumaczyłyby ten nadmierny wzrost.

A jak o takim nadmiernym popędzie mówią wasi pacjenci?

A.: Że to takie uczucie, którego nie mogą powstrzymać, że zaczyna wpływać na decyzje dotyczące innych sfer ich życia.

R.: Chociaż częściej pada to w formie oskarżenia z ust jednego partnera wobec drugiego. Albo w formie: „Jej to się nigdy nie chce” albo „On to by tylko ciągle chciał”. Zresztą układ płci dowolny, coraz częściej kobiety mają pretensję do mężczyzn o zbyt małe zainteresowanie seksem. Chociaż częściej chyba wciąż pokutuje przekonanie, że to mężczyźni nie myślą o niczym innym i gotowi na seks są zawsze i wszędzie.

Przychodzi do was para i mówi…

A.: …że ona go dopada w różnych sytuacjach i oczekuje seksu. A on czuje się skrępowany, nie ma na to ochoty i ją odrzuca.

Ale czy to jest historia o różnicy w libido partnerów?

A.: Zdecydowanie, nawet o wyraźnej różnicy. Kobieta ma ochotę uprawiać seks codziennie, natomiast mężczyzna raz na dwa tygodnie. To małżeństwo z długim stażem, ale problem różnicy w libido był od początku, udawało się go nie zauważać, bo ukrył się pod różnymi innymi obowiązkami. Dawał o sobie znać raz na kilka lat, kiedy np. jechali na wakacje. Ona ma ochotę na seks codziennie, więc realizuje swoje potrzeby, masturbując się, myśląc o swoich kolegach z pracy.

W jakim typie byli ci koledzy z pracy, z którymi zdradzała męża?

A.: Ujmując to słowami, które często słyszę w gabinecie – byli napaleni. Fantazjowała o mężczyźnie, który jej pragnie, który nie tylko chce się zaspokoić, ale też celebruje i smakuje seks.

Niestety wiele kobiet, nawet tych, które uprawiają seks regularnie, czuje się w nim pominiętych – odnoszą wrażenie, że partner jest mało zainteresowany czymś więcej poza penetracją.

Czyli to nie jest tylko fantazja o facecie biegającym za nią ze sterczącym penisem?

A.: Sterczący, reagujący na nią penis jest na pewno ważnym elementem tej fantazji. Natomiast rozczarowując fanów Zygmunda Freuda, nie o penisa się tu rozchodzi. Zresztą twoje pytanie przywołało w mojej pamięci kolejną parę, gdzie faktycznie partner wraz ze swoim penisem biegał za ukochaną jak egipski Min – bóg płodności i rolnictwa, który zawsze przedstawiany jest z prąciem w pełnym wzwodzie. Niestety tu jego aktywność i zainteresowanie partnerką się kończyły – on zaspokajał tylko swoje potrzeby. W ogóle nie widział jej w seksie. Stosunki odbywały się bez specjalnej gry wstępnej, nie było mowy o budowaniu jakiejś atmosfery, czułości, bliskości. Partnerka przestała mieć zupełnie ochotę na seks, unikała kontaktów z mężem. Odsunęła się od niego, bo czuła się bardzo uprzedmiotawiana i używana. Mężczyzna zaczął realizować swoje potrzeby przez pornografię, czasem jakiś striptiz na kamerkach, czasem przez przelotne flirty z koleżankami z pracy. Tymczasem na jej drodze pojawił się mężczyzna z zupełnie innym podejściem, uczuciowy i uważny. Był czuły i zainteresowany…

Brzmi, jakby zdrada była reakcją na to, czego brakowało jej w małżeństwie. Nie wystarczyłoby, żeby porozmawiała z mężem i poprosiła go, żeby był bardziej wrażliwy, romantyczny, czuły?

R.: To dużo bardziej skomplikowana historia. Jej libido w związku jest uśpione, bo takie też miało być – zadbała o to niezwykle restrykcyjna matka, która każdy przejaw seksualności srogo karała. Kiedy nasza pacjentka jako młoda dziewczyna pomalowała sobie paznokcie na czerwono, dostała po łapach i usłyszała, że „tak pazury to sobie kurwy malują”. A później szorowała jej paznokcie zmywaczem tak mocno, że ją dłonie tydzień piekły. Innym razem, kiedy chciała ubrać seksowną sukienkę na imprezę, to matka powiedziała: „Dopóki mieszkasz z nami, nie będziesz wychodzić z domu jak dziwka ubrana”. Ale nie tylko ona była obiektem takich dyscyplinujących uwag. Matka wprost uwielbiała krytykować swoją siostrę, ciotkę Alinę. Ciotka Alina malowała usta i paznokcie na czerwono, lubiła eksponować biust i zgrabne nogi, a mężczyzn kochała mocno i intensywnie. „Dziwka, latawica, zdzira” – to były w domu naszej pacjentki synonimy ciotki Aliny. W repertuarze określeń na rozbudzoną seksualnie ciotkę padało też słowo „wariatka”, a matka regularnie twierdziła, że jej siostra jest chora psychicznie. Chociaż nasza pacjentka buntowała się, wychowanie matki dało swój efekt.

Aż przykro się tego słucha.

A.: To nie jest odosobniona historia w polskich domach. Nasza pacjentka skończyła dwadzieścia lat i związała się ze swoim obecnym mężem. Dominujący facet, podobający się kobietom, starszy od niej o kilka lat – kiedy się poznali, dopiero zaczynał swoją zawodową karierę, ale wszyscy wierzyli, że osiągnie w niej sukces. Tak też się stało.

Co mu się w niej spodobało?

A.: Właśnie to, że była trochę taką szarą myszką. Wszystkie kobiety, z którymi sypiał przed nią, przypominały raczej ciotkę Alinę. Ale kiedy postanowił się ustatkować, wziął sobie na żonę cichą, spokojną i wycofaną kobietę.

I ona rzeczywiście taka jest?

A.: I tak, i nie. Bo w historii ich związku ona wielokrotnie próbowała pracować nad swoją seksualnością – ale kiedy ubierała szpilki albo malowała się bardziej wyraziście, to powtarzał się schemat z domu. Mąż się na nią obrażał albo wyśmiewał ją. Szybko wracała do sukienek za kolano, które nie podkreślały jej zgrabnej, kobiecej sylwetki.

Ale przecież mówiliście, że on wcześniej sypiał tylko z kobietami przypominającymi tę rozerotyzowaną ciotkę Alinę, to dlaczego obrażał się, kiedy jego żona próbowała wychodzić z tej roli szarej myszki?

R.: Jego dalej podniecają właśnie takie kobiety, które nie wstydzą się swojej seksualności. Tylko że w jego wyobraźni żona-matka nie powinna być źródłem podniecenia. Służy do tego, żeby wychowała dzieci i dobrze się przy tym prezentowała. W układzie żona-matka libido jest na usługach prokreacji, nie zaś przyjemności.

Ale przecież to do niej podchodzi z tym sterczącym penisem.

R.: Tak, ale wcześniej stymuluje się sam pornografią, w której ogląda kobiety mocno rozseksualizowane, zupełnie inne, niż chciałby widzieć w swojej żonie. W końcu żona i jednocześnie matka jego dzieci otoczona jest nimbem dostojeństwa, szacunku – matka Polka!

A.: Nie zaprasza żony do swojej seksualności, tylko chce ją zaangażować na sam koniec, żeby pozwoliła mu na penetrację, która doprowadzi go szybko do orgazmu.

POŻĄDANIE

Jeśli dobrze rozumiem, to ich libido może udałoby się zgrać, tylko musieliby zbliżyć się do tego, czego rzeczywiście potrzebują. A czego, jeśli nie podejścia ze sterczącym penisem, ona oczekiwałaby w seksie?

A.: Chciałaby przede wszystkim czuć się w seksie – a może nawet powinnam powiedzieć: z seksem – dobrze. W tym przypadku będzie potrzebna praca indywidualna nad zmienieniem negatywnych przekonań na temat seksualności. Najważniejsze jest nauczenie się przeżywania seksu pozytywnie, jako czegoś dobrego i przynoszącego przyjemność osobom, które go uprawiają.

W takich sytuacjach widzimy, jak w naszym społeczeństwie bardzo brakuje edukacji seksualnej. Pary nie zdają sobie sprawy, że pożądanie lepiej rozbudza jakaś czuła wiadomość wysłana w środku dnia albo sama inicjatywa ze strony partnera, który znajdzie nowe miejsce na randkę.

Kobiety przeważnie odczuwają pożądanie responsywne – w odpowiedzi na dotyk, komplement, spojrzenie ze strony partnera. Z kolei większość mężczyzn doświadcza pożądania spontanicznego – patrzą na osobę, która im się podoba, i często to wystarczy im, żeby się podniecić.

To musi być rozdzierające uczucie, kiedy on po oglądaniu tego porno podchodzi do niej podniecony i nie rozumie, dlaczego ona go odrzuca.

R.: Nie on pierwszy założył, że kobiety doświadczają pożądania, a w efekcie podniecenia w takim samym schemacie jak mężczyźni. Pozwólcie na krótką historyczną wycieczkę. W drugiej połowie XX wieku badacze, tacy jak William Masters, Virginia Johnson i Helen Kaplan, stworzyli teoretyczny model cyklu reakcji seksualnej. Najpierw pojawia się bodziec seksualny, czyli na przykład spojrzenie na atrakcyjne ciało. Bodziec prowadzi do podniecenia i pobudzenia genitaliów. Człowiek dąży do seksu, następuje penetracja, orgazm, a następnie odprężenie. To, co oni opisali, nazywamy dzisiaj modelem linearnym.

Trasa na szczyt jest prosta – najpierw bodziec, później penetracja, orgazm na samej górze i zejście do doliny.

R.: Do dziś w powszechnej narracji dominuje ujęcie linearne. Co to w ogóle znaczy gra wstępna? Wstępna do czego? Do seksu? Nie, do penetracji. Nie widzę żadnego powodu, dlaczego wkładanie i wyciąganie penisa miałoby być jakimś bardziej prawdziwym seksem niż pieszczoty, zmysłowe pocałunki czy stymulacja piersi.

A.: Zwłaszcza że zdecydowana większość kobiet najwięcej przyjemności czerpie z zewnętrznej stymulacji łechtaczki, a nie penetracji. W ten sposób jest im dużo łatwiej osiągnąć orgazm – chociaż orgazm wcale nie musi być zwieńczeniem satysfakcjonującego seksu, to też przekonanie wypływające z linearnego modelu seksu.

R.: Tego typu rozumienie pokutuje do dziś. Brak orgazmu unieważnia wręcz poprzednie działania. Nie było orgazmu, to nie mogło być satysfakcjonującego seksu!

Kiedy ktoś przeżywa orgazm, to mówimy, że dochodzi. Tak jakby seks był wędrówką, która ma jasno określony cel – takie wejście na Giewont. A są jakieś alternatywne modele wobec tego linearnego?

R.: W latach 90. XX wieku seksuolodzy zaczynają badać pożądanie i opracowują model cyrkularny, w dużej mierze jest to zasługa kobiet badaczek, np. Rosemary Basson.

Pożądanie nie jest bezpośrednim wstępem do aktu seksualnego, to zbiór zachowań rozciągniętych w czasie, dyskretne muśniecie karku o poranku czy drobny prezent w południe otwierają gotowość do przyjęcia bodźców seksualnych. Czasem krótka stymulacja tuż przed nie jest w stanie pobudzić na tyle, aby doświadczyć rozkoszy.

Pożądanie zależy od poczucia bezpieczeństwa w związku, zainteresowania ze strony partnera, poczucia własnej atrakcyjności. I okazuje się, że satysfakcja z kontaktu seksualnego nie jest zależna od tego, czy skończy się on orgazmem, czy nie.

Poziom pożądania po seksie wcale nie musi spadać, może być nawet większy niż przed aktem seksualnym. W tym znaczeniu seksem jest nie tylko i wyłącznie akt penetracji, ale też wiele działań, a penetracja jest tylko jedną z możliwości.

W SEKSIE NIE CHODZI TYLKO O PENETRACJĘ I ORGAZM

Jak mężczyźni reagują w waszym gabinecie, kiedy dowiadują się, że w seksie wcale nie musi chodzić ani o penetrację, ani o orgazm?

R.: Z początku się dziwią, bo przyzwyczaili się do tego, że kontakt seksualny to sztafeta, której zwieńczeniem jest orgazm – tu przyspieszyć, tam zwolnić, tu nogę podnieść, tam opuścić. Coraz częściej zauważam, że w seksie nie tylko liczy się ich własny orgazm, ale też uzależniają swoje pełne zadowolenie seksualne od orgazmu partnerki – tak jakby to był ostateczny dowód ich sprawności seksualnej.

W gabinecie namawiam ich, żeby zatrzymali się na chwilę, zastanowili, czy to, co robią, sprawia im przyjemność. To nie znaczy, że mają zrezygnować z orgazmu, ale żeby on nie był głównym celem – bo takie nadmierne skupienie się na celu – orgazmie, to najlepszy sposób na to, żeby pojawiły się kłopoty. Słyszę to często w rozmowach z pacjentami, którzy mają problem z utrzymaniem erekcji – rozpoczynają kontakt seksualny i ciągle myślą tylko o tym, czy uda im się osiągnąć orgazm, czy dostatecznie długo utrzymają erekcję. A dużo bardziej by sobie pomogli, gdyby skierowali swoje myśli na przyjemność, skupili się na tym, że tu i teraz czują dotyk, zapach, smak. Zrobią w ten sposób dla swojej erekcji więcej, niż ciągle myśląc, czy uda się ją utrzymać.

Co z tego modelu cyrkularnego wynika dla pary, w której libido przynajmniej jednej z osób przygasło?

A.: Wiemy z niego, że ochota kobiety na seks zależy w dużej mierze od tego, co dzieje się poza łóżkiem. Dlatego zawsze staram się przekonywać naszych pacjentów, że energia seksualna musi krążyć w związku cały czas. Seks nie zaczyna się, kiedy zrzucamy ubrania, i nie kończy po wytrysku mężczyzny.

Seks to jest dotyk dłoni z rana przy krojeniu chleba i seksowne zdjęcie wysłane w środku dnia. Szanse na to, że kobieta zareaguje przypływem podniecenia i rzuci się uprawiać seks z mężczyzną, który znienacka podchodzi do niej ze swoim sterczącym penisem, są nikłe. Napięcie trzeba budować na długo przed stosunkiem.

Pamiętam, jak jedna z pacjentek opowiadała mi, że przestała w ogóle podkreślać swoją seksualność strojem czy makijażem, bo za każdym razem, kiedy ubrała się atrakcyjnie, jej partner od razu chciał uprawiać z nią seks, co dla niego oznaczało tylko penetrację. Ona miałaby na niego ochotę, ale pragnęła budowania napięcia, uwodzenia, stopniowania tych bodźców – żeby najpierw ją pocałował, później dotknął po szyi, wyszeptał coś do ucha, a nie od razu zabierał się do penetracji.

A co, jeśli libido wygasło obojgu partnerom? Trzeba się wtedy rozstać i podziękować sobie za wspólny czas?

A.: Może cię to zaskoczy, ale wtedy często pomaga oddalenie się od siebie.

BLISKOŚĆ A SEKS

Myślałem, że w sztuce bycia razem chodzi o bliskość.

A.: Ależ chodzi, tylko czasem jesteśmy w stanie dać sobie więcej bliskości, kiedy spojrzymy na siebie z dystansu. Kiedy w związku dominuje intymność i przyjaźń, to może zginąć namiętność. Są takie pary – zwłaszcza na początkowym etapie związku – odurzone tym poczuciem, że są do siebie tak bardzo podobni. „My jesteśmy tacy sami, znamy się na wylot” – podkreślają z dumą. Podobnie jest z parami, które mówią o sobie: „Jesteśmy ze sobą od zawsze”. Tu pojawia się ryzyko tzw. zlania w jedno. W takich związkach obserwujemy stopniowe wypieranie ich seksualności. Do nas te osoby przychodzą, kiedy nagle w życiu jednej z nich dzieje się coś, co wybudza ze snu, np. spotyka jakąś swoją zapomnianą miłość z młodości i nagle pojawiają się seksualne pragnienia.

R.: Stąd popularność fantazji seksualnych, w których łamana jest konwencja, dominuje element zaskoczenia; przełamywana jest rutyna.

Ale w związku, kiedy ze sobą mieszkamy, razem gotujemy i razem wychowujemy dzieci, w końcu będziemy rzeczywiście wiedzieli o sobie wszystko.

A.: Nie, jeśli będziemy afirmować swoje autonomie. Można przecież spróbować pojechać na wakacje samemu albo zapisać się na jakiś sport bez partnera lub partnerki, wyskoczyć na weekend w góry z przyjaciółkami albo kolegami. Jeśli rzeczywiście wiemy, co robi nasz partner lub partnerka w każdej chwili w ciągu dnia, to o czym mamy wieczorem rozmawiać? Zorganizujmy sobie tak czas, żebyśmy nie wszystko wiedzieli, dajmy się czymś zaskoczyć, zaciekawić. Żeby pobudzić na nowo libido, potrzebny jest efekt świeżości – to dlatego seks na początku relacji jest taki ekscytujący.

Pary, które się ze sobą przyjaźnią, mają tendencję, żeby w czasie kryzysów jeszcze bardziej zbliżać się do siebie. Czują, że spada im libido, to próbują je wspólnie ratować – idą na kurs gotowania, jadą uczyć się nurkować albo odkrywają kolejną wspólną pasję. A to może być gwóźdź do trumny ich namiętności. Wspólne aktywności rzadko kiedy ratują namiętność.

R.: A ja, swoją drogą, nie wierzę, kiedy słyszę: „My jesteśmy tacy sami”.

Dlaczego?

R.: Bo to iluzja, nie ma dwóch takich samych osób. Chcemy podtrzymywać tę iluzję, bo ona daje poczucie bezpieczeństwa. Skoro jesteśmy tacy sami, to dobrze wiemy, jak zachowa się nasz partner, niczym nas nie zaskoczy. Słyszę od pacjentów, jak bardzo przeżywają, kiedy to wyobrażenie zaczyna być kwestionowane – idą do sklepu i okazuje się, że ja uwielbiam pomarańcze, a ona ich nie znosi. Wychodzą z filmu w kinie, on zachwycony, a ona znudzona. I wkrada się niepokój, bo mieliśmy być tacy sami, a nie jesteśmy. Zamiast się oszukiwać, że jesteśmy jak dwie krople wody, otwórzmy oczy na te różnice i je doceńmy.

Ale podobno trwałe związki to takie, w których partnerzy mają ze sobą wiele wspólnego.

R.: Tak, ale nie wszystko. Ważne są wspólne wartości i światopogląd. Jak on głosuje na Konfederację, a ona na Lewicę, to szanse na to, że wyjdzie z tego coś trwałego, są raczej niewielkie. Ale jak obydwoje zgadzają się, że chcą założyć rodzinę, mają podobny stosunek do pieniędzy i w ten sam sposób zapatrują się na religię, to jest fundament trwałej relacji. Ale nie ma co rozciągać tego na wszystkie preferencje. Jeśli lubimy jeść coś innego, oglądać różne filmy, uprawiać inne sporty, to świetnie, bo mamy możliwość zbudowania autonomicznego życia.

A.: Nasze libido potrzebuje urozmaicenia. I tu jest miejsce na moją ulubioną gastronomiczną anegdotę: wyobraź sobie, że od dziś codziennie do końca życia będziesz jeść rosół jak u mamy i ukochanego schabowego. Jakkolwiek byś go kochał, to po pewnym czasie już nic po apetycie nie zostanie. Żeby nie było, tu można wstawić każdy posiłek, z każdej kuchni świata.

Zarówno w życiu, jak i w seksie potrzebujemy różnorodności.

Śródtytuły pochodzą od redakcji. Fragment książki “Sztuka bycia razem” Roberta Kowalczyka, Dawida Krawczyka i Agaty Stoli, Wydawnictwo Agora. Książkę możecie kupić pod tym linkiem.

Total
0
Shares
Comments 1
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

podstawy edukacji seksualnej